piątek, 28 lutego 2014

Jeśli przewidziałbym jak to się skończy...

... wypuściłbym "moje magnum" z ręki, a tak... tym razem rower nie ucierpiał, a ja i owszem.

Gdyby ktoś to widział, byłby to może widok zaskakujący, albo i śmieszny. Człowiek z rowerem w ręku nagle przyśpiesza na schodach. Po chwili niezrozumiale się prostuje i odgina do tyłu jakby dostał z magnum (a magnum na kółkach ma ciągle w ręku). To go zatrzymuje. Delikatnie wypuszcza z ręki rower, osuwa się w dół schodów na trawnik, w dziwnej pozie niedoszłego wisielca (wskutek początkowo nieskutecznych prób dalszego oddychania) próbuje znaleźć wsparcie na trawniku, by po niedługim czasie, rozpocząć ostrożne, a wciąż bezskuteczne próby stanięcia na nogach. Wniosek jest taki: nie powinno się nieść roweru w ręku schodząc po nieznanych schodach! W razie nieprzewidzianych nierówności nie pozwala to bowiem skutecznie zahamować uginając nogi w kolanach. Lepiej wziąć go na ramię, tak jak to robią crossowcy!

Schody do kościoła Mariawitów do równych nie należą. A to chyba mało o nich powiedziane. Trafiwszy na spory uszczerbek spadłem z nienormalnie wyższej wysokości na wyprostowanej nodze, na któryś z następnych stopni. Baardzo nieprzyjemne. Ból usztywnił mnie wzdłuż kręgosłupa, a płuca odmówiły posłuszeństwa. Zanim dogrzebałem się do telefonu, zacząłem jednak powoli łapać bolesny oddech i najpierw zadzwoniłem do sąsiada. Niestety nie mógł szybko się zjawić. Wybrałem 112, aby mieć go pod ręką gdybym musiał szybko przestać zbierać myśli. Ale udało się nie przestać.

Widziałem, że na postoju przy Północnej stały taksówki, ale pewnie po prostu, ktoś w środku nie patrzył akurat w tę stronę w odpowiednim momencie, a potem.. No cóż... leży gość na trawniku i tyle. Schlał się, a może naćpał, albo jedno i drugie....
Tu wniosek drugi: jeśli spotykasz człowieka, który ze śmieszną determinacją przewróconego do góry odwłokiem żuka, usiłuje wstać z podłoża, podejdź i spytaj, czy ma silne postanowienie poradzić sobie sam, czy może jednak przydałaby mu się pomoc! Na wszelki wypadek możesz to zrobić z pewnej odległości...

Całe szczęście było niedługo po 16:00 i mimo święta (Trzech Króli) napatoczyli się przechodnie. Pierwsza pani – jak się potem okazało - miała niejakie wątpliwości po niemiłych wspomnieniach z podobnego przypadku, kiedy to na widok wezwanej przez kogoś innego karetki, niedawny półmartwlak, ofiara nieznanego rodzaju odurzenia, doznał takiego przypływu energii, że gotów był okazać czynną fizyczną niewdzięczność za próbę pomocy. Jednak na horyzoncie pojawił się kolejny przechodzień, więc zaczekała na niego i razem podeszli sprawdzić co się stało. Obydwoje pomogli mi podnieść się z trawnika pod wzgórzem.

Próba posnucia opowieści o tym jak to przyszła mi do głowy myśl, aby sprawdzić czy w takie święto kościoły czechowskie są może otwarte w ciągu dnia na chcących przybieżeć do żłobu poza Mszą i czy u Mariawitów też jest jakiś żłóbek i też niedostępny, była dobrym pretekstem do przemożenia bólu. Za radą towarzyszącego pani pana przeszedłem też wstępną, delikatną próbę sprawdzenia stopnia ograniczenia ruchomości stawów i kręgosłupa, z którego wynikło duże prawdopodobieństwo co do tego, że żaden dysk mi nie wypadł i jest szansa, że gorzej nie będzie. Ból dokuczał, ale już nie tak jak w pierwszych minutach i okazało się, że jestem w stanie ostrożnie, a potem nieco śmielej, dreptać prowadząc rower. Zostałem odprowadzony do schodków od strony przystanku przy al. Kompozytorów Polskich, a skoro ten ponad dwustumetrowy odcinek udało mi się pokonać bez zwiększonego bólu, uznałem że i do siebie, na os. Chopina, dotrę.
Po drodze wstąpiłem na pogotowie, gdzie upewniono mnie, że lekarzy tam nie ma i zalecono wizytę na oddziale ratunkowym.

Jeszcze nie wiadomo dokładnie jak długo będę wracał do dawnej sprawności i czy skuteczne zaleczenie jest możliwe i na jak długo. Rentgen wykazał ślad złamania kompresyjnego 6-go kręgu piersiowego. Tymczasem, poprzez Internet i wydrukowane ogłoszenie, pragnę podziękować życzliwym przechodniom za pomoc, ale i prosić o kontakt. W takich przypadkach jednak nie pamięta się o tym, że może się przydać czyjeś świadectwo chociażby o tym, że ulegając wypadkowi nie było się pod wpływem...

PS Wydawało się, że czas rekonwalescencji będzie dobrą okazją do blogowania. No... nie za bardzo. Zalecane leżenie płaskie z przerwami na krótkie spacery (czynności z końcowym użyciem spłuczki sedesowej lub np. nastawienie niezbyt ciężkiej porcji wody na herbatę itp.). A przesiadywania jak najmniej. Komputer zaś stacjonarny (zresztą z laptopem też nie dałoby się płasko poleżeć). I tak, zanim skleciłem ten tekst minął styczeń, a zaraz w jego ślady... O! Już poszedł luty! Załamka.